
Podziwiam rzemieślników, którzy są jednocześnie fachowcami i pasjonatami. Swoją pracą jakby zaprzeczali, że jesteśmy skazani na masowość i nijakości produktów w naszym otoczeniu. Cóż z tego, że taki nowoczesny produkt jest napakowany elektroniką, skoro jego główna funkcja szwankuje a on sam funkcjonuje krótko. Teraz mamy żelazka z minikamerą (logo AI) wykrywającą rodzaj materiału i lodówki typu internet-of-things, w których kruszą się plastiki po schłodzeniu. Degradacja! Dlatego produkt ręcznie zrobiony tak dużo znaczy. Wraca mantra, że piękne jest to co się ładnie starzeje, a nie co się błyszczy na reklamie. Dobra brzytwa posłuży synom i wnukom. W związku z tym można się rozgrzeszyć z wyższego kosztu, nieprawdaż?


Kiedyś na Badger & Blade robiliśmy listę współczesnych makerów brzytew. Było tam ponad 100 pozycji. Niestety, ta lista chyba zniknęła. Zapoznałem się ze wszystkimi wytwórcami z tej listy. Wiele z przejrzanych projektów nie godziło się z moim gustem. Rozumiem, że makerzy sięgają bo odlotowe projekty (typu “smok”, “toporek” itp.) by uniknąć powielania modeli tradycyjnych oraz by dać upust fantazji swojej i klientów. I bardzo dobrze! A z gustami się nie dyskutuje. Jednak osobiście nie jestem w stanie zaakceptować wszelkich agresywnych dziobów, kolcy i zadziorów. Proste i oszczędne projekty wydają się bardziej szlachetne. Stąd myślę taka popularność pewnego projektu Rafała Lewandowskiego i modeli robionych przez Sebastiana Cichomskiego. Maker dodaje swój własny smaczek brzytwie, może być subtelny, ale wystarczający by do sprawdzonej klasyki dodać smaku i charakteru. Konserwa, tak jest. Jeśli taki projekt jest wykonany profesjonalnie, pieczołowicie ze zrozumieniem walorów użytkowych, otrzymujemy brzytwę na dekady, jeśli nie dłużej.
Obserwuje prace Gergely Horváth pod marką HG Razors od dłuższego czasu. Zdaje się, że moje próby zwymiarowania różnych wersji projektu Saito, pomogły HG w wykonaniu jego wersji SK2. Ponieważ zbieram różne wykonania modeli Saito, przyjrzałem się dokładniej pracom HG. Było warto. Najbardziej uderzająca była dbałość o szczegóły. To widać zarówno na ostrzu, jak i w wykonaniu okładek oraz oplotów do kamisori. Dopiero później mogłem zobaczyć co nieco z warsztatu. Wykonywanie logo grawerem to wyjątkowe podejście.


Nie wszystkie projekty HG budzą mój zachwyt. Jak pisałem, to kwestia gustu. Ale nawet te “dziobate” są na tyle intrygujące, a jednocześnie wykonane wzorcowo, że warto się nimi zainteresować. Ta obok, mimo wątpliwości co do walorów praktycznych, jest “warta grzechu”. Nie ma też co szukać u HG bardziej skomplikowanych wykończeń powierzchi (nie myląc z damastem), czy to ornamentów, czy tak lubianych surowych nacięć i trawień.
Brzytwę można kupić gotową, albo uczestniczyć w projekcie, przynajmniej podpowiadając wykonawcy swoje decyzje. Taka możliwość nie jest oczywista, bo klient potrafi być paskudny. Tak, czy inaczej skoro sięgamy po custom, i płacimy za custom, a współpraca wychodzi obu stronom na korzyść, warto uczestniczyć w realizacji. HG daje tę możliwość. Pozwala na ingerencje, nawet na poprawki (w moim wypadku zmieniliśmy piny). To jest zabawa. Przy tym wszystkim, HG daje gwarancję na zwrot brzytwy w przypadku niezadowolenia klienta.
Do realizacji zakwalikował się model dość tradycyjny, z lekkim uśmiechem, w wymiarze 9/8 (w wypadku uśmiechu i taperowania, ten wymiar nie straszy), 73 mm tnącego w szlifie 1/4. Klin i piny (pivot w wersji na śrubkę) z brązie fosforowym. Okładki cocobolo bez podklejki. Dłuższa historia była z doborem materiału. Niedostępność na rynku stali C125SC o mało nie skończyła się porzuceniem projektu. Na szczęście udało się wygrzebać starą formatkę ze “śmieci”. Zapewne przy wykonaniu na C105 poszlibyśmy w wykończenie satynowe. Hartowanie dało twardość między 61 a 62 HRC. Brzytwa przyjechała bez dedykowanego pudełka, ale… z śrubokrętem do pivota. Brzytwa w użyciu sprawdza się wyśmienicie. Wpada w piątkę moich najlepszych.

Poniżej, za zgodą HG, umieszczam kilka zdjęć z procesu wykonania. Różne ciekawostki można zauważyć.